niedziela, 17 lipca 2011

Po długiej przerwie - ciąg dalszy!

                                             ***
         Obudziłam się o dosyć późnej porze. Dochodziła już jedenasta.
          Byłam wniebowzięta! Ta noc była najpiękniejszą w moim życiu. Kiedy podniosłam się z łóżka dostrzegłam, że Stefan siedzi obok mnie.
- Dobrze spałaś? – zapytał czule.
- Nawet bardzo. Dziękuję ci, że wciąż jesteś przy mnie.
- To ja ci dziękuję – przybliżył się, wziął moją dłoń i delikatnie ją pocałował. – Eleno… Tak się cieszę, że znów jesteś w Mystic Falls. Rozmawiałem wczoraj z Bonnie i wiem, że jesteś trochę zagubiona, ale jak widzę, twoje wspomnienia wracają – uśmiechnął się. – nawet sobie nie wyobrażasz jak się czułem, kiedy musieliśmy cię odesłać. Broniłem się rękami i nogami, ale nie miałem wyboru. Nie chciałem cię stracić za nic w świecie. Nawet nie wiesz jak brakowało mi twojego dotyku, twojego uśmiechu, twojego sposobu bycia… Byłem wrakiem, a teraz znów wracam do życia! Wiedziałem, że kiedyś wrócisz. Czekałem na to tak długo…

- Także bardzo się cieszę z powrotu. Mam nadzieję, że nie będę już przemieszczać się pomiędzy dwoma światami. Bonnie i pani McCullough są silne. Z pewnością mi pomogą.
-Obiecujesz, że mnie nie opuścisz? Wiem, że nie powinienem wymagać od ciebie takich zapewnień, ale… Jedyne co mi zostało, to ty. Nie chce życia bez ciebie, stojącej obok mnie. Nie chcę też, byś była nieszczęśliwa. Decyzja należy do ciebie – powiedział, po czym spuścił wzrok.
- Stefanie, to ja powinnam cię prosić byś mnie nie opuszczał. Nie zasługuję na kogoś takiego jak ty!
- O czym ty mówisz, Eleno? Przecież wiesz, że nigdy cię nie zostawię – jeszcze bardziej się zbliżył i silnie mnie przytulił.
- W takim razie… Nie mam żadnych obaw. Będziemy razem aż do mojej śmierci i nic nam nie przeszkodzi.
-Właśnie taką odpowiedź chciałem usłyszeć, lecz najbardziej mnie martwi to, że po twojej… śmierci, moje życie nie będzie miało sensu. Dlaczego nie mogę być człowiekiem? – powiedział z pretensją w głosie.- Nie myśl o tym. Jestem pewna, że wszystko się ułoży – zapewniłam.
- Tez mam taką nadzieję – odpowiedział.
    Naszą rozmowę przerwało pukanie do drzwi.
- Eleno, śniadanie już na ciebie czeka. Zejdziesz? – usłyszałam głos Bonnie.
- Tak, oczywiście. Będę za pięć minut – odpowiedziałam pospiesznie, po czym szybko się ubrałam. Stefan zrobił to samo. Po kilku minutach oboje byliśmy w kuchni. Na stole stał dzbanek świeżej lemoniady, a naleśniki z syropem klonowym przyciągały swoim zapachem.
       Zza żółtawych zasłonek przebijały się promienie słońca. Ptaki śpiewały piękną serenadę na powitanie kolejnego dnia, a ja byłam w bajecznym nastroju. Do tego miałam obok siebie wymarzonego, troskliwego mężczyznę i najlepszą przyjaciółkę. Czegóż można chcieć więcej?
        -Wystąpił problem – odezwała się nagle pani McCullough. – Zabrakło mi liści marelii bagiennej, która wzmocni działanie naszego zaklęcia. Ostatnio widziano ją 2000 kilometrów stąd. Nie wiem, jak mogę się tam dostać. Bardzo was przepraszam – staruszka opuściła głowę.
- To żaden problem – zaprotestował Stefan. – Jeżeli wskaże mi pani drogę, to uda mi się tam dotrzeć i jeszcze tutaj wrócić w ciągu trzech dni. Dla wampira to nie tak wielki dystans. Oczywiście muszę zabrać samochód, by zachować pozory. 

środa, 29 czerwca 2011

Jeszcze dalszy ciąg:).

Z góry przepraszam, że tak długo nie pisałam:(. Brakowało mi czasu. Enjoy:).


Gdy przerwaliśmy, jeszcze dwukrotnie ucałował moją szyję.
- Wiem, że jesteś spragniony. Pozwalam ci – powiedziałam do niego.
-Eleno, wiesz, że nie mogę – odpowiedział.
- Możesz. Musisz. Jeżeli mnie kochasz – rzekłam pewnie, po czym odrzuciłam do tyłu długi pukiel włosów, okalających moją szyję.
Zbliżył się do mnie. Poczułam jego ciepły oddech na szyi, po czym wbił swoje kły w moją tętnicę. Nawet nie bolało. Wiedziałam, że „oddawanie krwi” sprawia ból tylko wtedy, gdy nie chce się tego zrobić. W moim przypadku było wprost przeciwnie. Chciałam zrobić wszystko, by tylko on był szczęśliwy. Jego radość była też moją radością.
 Kiedy tak staliśmy, coraz więcej starych wspomnień zaczęło wracać. Bal jesienny w szkole, piknik pod gołym niebem w Dzień Założyciela, pocałunek na diabelskim młynie, gdy Wesołe Miasteczko było zupełnie puste… Po chwili podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy.
- Jesteś najpiękniejszym, co mogłem dostać od losu. Niczego więcej nie potrzebuje. Nadałaś sens mojej marnej egzystencji, dziękuję ci za to całym sercem  - powiedział i uśmiechnął się szczerze. – Czy pani Gilbert jest już zmęczona? To chyba czas na sen.
- Nie, nie bardzo… Chyba, że zostaniesz tutaj, ze mną – posłałam mu najpiękniejszy z uśmiechów.
- Nie próbuj uwodzić wampira moja droga, to może się naprawdę źle skończyć.
- Co masz na myśli?– zapytałam z uśmiechem na twarzy.
           Po chwili oboje leżeliśmy na łóżku, tuż obok siebie. Ponownie przybliżył swoją twarz do mojej, a potem… A potem poczułam jego ciepłe wargi na moich. Nie był to zwykły pocałunek. Tym razem Stefan w żaden sposób się nie ograniczał. Włożył w niego całe serce wraz ze swoja nieśmiertelną duszą. Ja zrobiłam to samo, nie potrafiłam pozostać mu dłużna.
         Po długiej chwili oderwaliśmy się od siebie. Nasze ciała nadal stanowiły jedność. Splecione i związane więzami miłości na wieczność.
         Po za naszymi nierównymi oddechami i głośnym biciem mojego oszalałego z miłości serca, nie słyszałam nic. Spojrzałam jeszcze raz w jego piękne, zielone oczy i już byłam pewna, że jestem najszczęśliwszą osobą na całym świecie.Jeszcze na chwilę przybliżyłam się do niego i ponownie pocałowałam. Tym razem bardzo subtelnie, delikatnie. 
Przytulił mnie do siebie bardzo mocno, a ja przyległam do niego całym swoim ciałem. Nie chciałam, aby dzielił nas chociaż jeden centymetr.
- Mówiłem – uśmiechnął się – że powinienem już chyba wracać. Ale mimo iż powinienem już pójść, nie potrafię zostawić cię tutaj samej. Zostanę przy tobie na noc. A może masz coś przeciwko?
    Podniosłam głowę i pocałowałam go w policzek. – A oto odpowiedź na twoje pytanie – powiedziałam.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Ciąg dalszy

Poczułam się właśnie jak jedna z księżniczek, które widniały na obrazach. A gdzie mój książę? Pomyślałam. Powinien już tu być. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, a gdy ponownie spojrzałam na łoże, leżał na nim Stefan.
   Jego zniewalający uśmiech mącił mi w głowie.
-Przepraszam, że musiałaś na mnie tak długo czekać, Eleno. Musiałem… cos załatwić – powiedział i ponownie się uśmiechnął.
-Nie ma sprawy. Warto było poczekać. A tak w ogóle, co za sprawy załatwiałeś, jeśli można spytać? – nie chciałam być wścibska, ale bardzo interesowało mnie jego życie, więc byłam ciekawa.
-Oczywiście… drobne komplikacje. To nic takiego, nie będę ci zawracał głowy.
- Nie ma sprawy. Ale pamiętaj, że jeżeli tylko chcesz mi o czymś powiedzieć, zawsze jestem gotowa by cię wysłuchać – odpowiedziałam, bardzo szczerze z resztą. Nie chciałam, by były między nami jakieś tajemnice, ale o swoich uprzednich przeżyciach nie odważyłabym się powiedzieć. Miałam na myśli Damona.
-Zapamiętam – uśmiechnął się jeszcze raz. Tym razem kolana mi zmiękły. Poczułam, że tracę równowagę.  W jednej chwili poczułam na sobie jego silne ramiona, a w następnej byłam już w jego objęciach. Wtulona jak dziecko w matkę. Nie…  Jak zakochana po uszy dziewczyna w wymarzonego, odwzajemniającego jej uczucie mężczyznę. Ta chwila mogła bytrwać wiecznie. Ale on miał inne plany, które przekraczały nawet moje najśmielsze oczekiwania. Wplótł swoje chłodne palce w moje włosy, drugą ręką delikatnie uniósł moją twarz do góry i… stało się. Złożył na moich ustach najdelikatniejszy pocałunek. Nie pozostałam mu dłużna. Trwało to może kilka sekund, a może kilka godzin. Zapomniałam o tym, jak nieswojo się czułam, gdy uściskałam go po raz pierwszy. O tym jak się czułam widząc go po moim powrocie do Mystic Falls. Stare wspomnienia znów wracały i czułam, że mogę spędzić przy nim resztę życia.




  

sobota, 4 czerwca 2011

Ciag dalszy rozdziału piątego

Wnętrze domu pani McCullogh zupełnie mnie zaskoczyło. Korytarz był jasny i pełen obrazów, które wisiały na wysokich ścianach. Całość oświetlał wielki dziewiętnastowieczny żyrandol.
    Kuchnia była niewielka. W jej centrum znajdował się okrągły stół, pokryty białym, haftowanym obrusem.  Leżały na nim trzy kubeczki, z których szybko uciekała biała para, tworząc w powietrzu najrozmaitsze kształty.
        Wokół stały cztery piękne, mahoniowe krzesła.  
Stefan podszedł do stołu i odsunął jedno z nich bym mogła usiąść. Obok siedziały już Bonnie i jej babcia. Stefan zajął wolne miejsce obok mnie.
- Mam nadzieję, że spodoba się wam w moim domu, dzieci. Czujcie się jak u siebie. Na górze są trzy sypialnie, przeznaczone dla was. Jeżeli potrzebowalibyście czegoś, to mówcie. Będę zawsze w gotowości – powiedziała uśmiechnięta pani McCullough.
- Dziękujemy bardzo. Pani pomoc wiele dla nas znaczy – odpowiedział grzecznie Stefan.
Staruszka uśmiechnęła się. Po kilkuminutowej rozmowie wszyscy udaliśmy się na górę, by zobaczyć nasze sypialnie. Na dworze było już zupełnie ciemno.
          Stanęłam przed drzwiami do mojego tymczasowego pokoju. Poczułam, że stoi za mną on – spełnienie moich marzeń. Mój ukochany wampir w całej okazałości.
          - Przyjdę do ciebie za kilka minut. Chcę najpierw jednak zobaczyć swoją sypialnie, gdyż nie chcę odrzucać gościny pani McCullogh. Do zobaczenia, aniele – szepnął mi do ucha, a następnie w wampirzym tempie pomknął do sypialni. Ucieszyłam się z jego obietnicy.
       Otworzyłam drzwi mojego pokoju. Zachwyciło mnie to, co zobaczyłam wewnątrz.
       Na ścianach w kolorze oliwkowym wisiały piękne wiktoriańskie lustra oraz obrazy, przedstawiające młode kobiety w strojach z okresu wojny secesyjnej. One były jak królewny, pomyślałam.
       Podeszłam bliżej do wielkiego łoża znajdującego się w centralnej części wielkiej sypialni. Leżało na nim bladobeżowe nakrycie, haftowane na końcach. Całość okrywała kremowa moskietera, pokryta złotym brokatem.
Poczułam się właśnie jak jedna z księżniczek, które widniały na obrazach. A gdzie mój książę? Pomyślałam. Powinien już tu być.

poniedziałek, 30 maja 2011

Rozdział 5 - wyjazd

Rozdział 5
Wyjazd

Po kilku godzinach jazdy autostradą skręciliśmy w stronę wielkiego lasu. Była w nim wąska dróżka prowadząca do domu babci Bonnie.
Mijaliśmy zamaszyste świerki i inne drzewa, przypominające swoim wyglądem olbrzymie postacie. Czułam narastający niepokój, chociaż nie znałam jego źródła. Bonnie chyba też coś zauważyła, gdyż jej twarz wygiął dziwny grymas, a jej wzrok na kilka minut stał się nieobecny.
Przez kilka minut wpatrywałam się w ścianę lasu, oczekując, iż zobaczę coś, co wytłumaczy powody mojego strachu. Niestety nie dopatrzyłam się niczego. Na domiar złego, Stefan zauważył, że nie czułam się tam najlepiej.
- Coś nie tak, Eleno? – zapytał z troską w głosie. Na jego czole pojawiła się zmarszczka.
Nie chciałam opowiadać mu o tym, co czułam, gdyż moje obawy prawdopodobnie są skutkami zmęczenia po bardzo długiej podróży.
-Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam spokojnym tonem, po czym uśmiechnęłam się do niego.
-To świetnie, bo jesteśmy już na miejscu – powiedział.
Rzeczywiście. Przed moimi oczami rozpościerał się piękny, choć niewielki krajobraz. Duży, wystawny dom babci Bonnie stał w samym środku pięknej, malowniczej polany. Obok mieszkania stał niewielki ogródek. Nie dostrzegłam w nim jednak żadnych kwiatów. Wypełniały go najprzeróżniejsze zioła. Wśród licznych listków dostrzegłam werbenę. Mam nadzieję, że pani McCullough ufa Stefanowi i w najbliższym czasie jej nie użyje.
Wokół łąka była otoczona nieprzeniknionymi ciemnościami lasu.
- Babciu, jak dobrze cię widzieć! – usłyszałam za sobą wesoły krzyk Bonnie. Podniosłam głowę i spojrzałam na kobietę stojącą przede mną. Miała ona około sześćdziesięciu pięciu lat. Jaj kruczoczarne włosy przypominały mi rozwichrzoną czuprynkę Bonnie. Kobieta, mimo głębokich zmarszczek miała w sobie coś z nastolatki. Nie wyglądała na specjalnie poważną czy nieprzyjemną. Prezentowała się bardzo sympatycznie.
Bonnie podbiegła do niej i uściskała serdecznie. Kobieta odwzajemniła uścisk.
- Ty pewnie jesteś Elena – wskazała na mnie. – Bardzo miło cię poznać – pani McCullough bardzo uważnie mi się przyglądała.
- Bardzo miło mi panią poznać – powiedział nagle Stefan. – Stefan Salvatore.”Przyjaciel” Eleny.
- Ciebie też miło poznać, Stefanie – zwróciła się do wampira i głęboko się uśmiechnęła. – A teraz zapraszam was na herbatę. Zapewne jesteście zmęczeni podróżą. Nie krępujcie się – dodała, po czym razem z Bonnie weszła do środka.
Niespodziewanie poczułam na swoich ramionach uścisk Stefana.
- Te ferie mają być nasze, pamiętaj – przybliżył swoją twarz do mojej i delikatnie pocałował mnie w policzek. Wtuliłam się w niego mocno, a on delikatnie gładził moje włosy. Moglibyśmy tak stać w nieskończoność – nierozłączni, zakochani.
Z refleksji wyrwał nas głos Bonnie.
- Chodźcie, herbata gotowa! – odsunęliśmy się od siebie na nieznaczną odległość. Stefan wziął mnie za rękę i razem ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych domu babci Bonnie.

niedziela, 29 maja 2011

Ciąg dalszy - ciągu dlaszego, ciągu dalszgo;).

Oboje usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła. Równocześnie odwróciliśmy głowy i zobaczyłam Bonnie. Prawdopodobnie strąciła jedną ze szklanek, stojących tuż obok drzwi.  Miała zszokowaną minę. Dziewczyna pospiesznie opuściła budynek. Już chyba nawet wiem, co sobie pomyślała, zastając nas w takiej pozycji. Och, nie!
- Damon, postaw mnie na ziemi, natychmiast!
- Już się robi moja droga – powiedział aksamitnym głosem, po czym postawił mnie na ziemi.
        Jeszcze raz spojrzałam w jego kierunku i pospiesznym krokiem pobiegłam do wyjścia. Tak naprawdę nic złego nie zrobiłam, ale czułam się okropnie. Tak, jak gdybym zdradziła Stefana.
Zdradziła? To chyba trochę zbyt mocne słowo. Cóż, nie protestowałam, kiedy Damon złapał mnie w swoje objęcia i przytulał mocno do siebie. Nie miałam nic przeciwko uczuciu ciepła, jakim mnie obdarzał. Jednak zdrada to stanowczo za mocne słowo. W końcu ja i on byliśmy przyjaciółmi… Uściski dozwolone.
       W samochodzie czekali na mnie Stefan i Bonnie. Dziewczyna spojrzała na mnie z nieukrywanym przerażeniem i zadziwieniem.
Muszę powiedzieć jej, że to nic takiego, pomyślałam, ale teraz nie miałam możliwości, by to zrobić, gdyż Stefan siedział obok nas. Nie chciałam, by tego słuchał. Już sama moja przyjaźń z Damonem wywoływała grymas smutku na jego pięknej twarzy.
Podałam Stefanowi kluczyki, które z całej siły zaciskałam w prawej ręce.
- Możemy już ruszać? – spytałam. Mam wrażenie, że zrobiłam przy tym jakąś dziwną minę, gdyż Stefan niepewnie na mnie spojrzał.
- Tak, już jedziemy – odparł, po czym odpalił swoje czerwone Ferrari i ruszyliśmy w drogę.
                                                 ***

          Jeszcze długi czas rozmyślałam nad tym, co wydarzyło się w domu Salvatore’ów. Nie dawało mi to spokoju, zwłaszcza, że w lusterku samochodu ciągle widziałam Bonnie, świdrującą mnie wzrokiem. Chciałam natychmiast wytłumaczyć jej, że to wcale nie to, na co wyglądało, ale obecność Stefana skutecznie psuła moje plany. Mimo, iż utrzymywałam z Damonem przyjacielskie stosunki, mój chłopak był zazdrosny. Tak naprawdę nie dziwiło mnie to, gdyż kiedyś, kiedy obaj jeszcze byli ludźmi, zakochali się w tej samej dziewczynie – Katherine. Stefan był pierwszy, ale Damona to nie obchodziło. Dziewczyna pokochała ich obydwóch i przez to tak bardzo się nienawidzili. Bo nie mogli mieć jej na wyłączność.
         Właśnie dlatego nie chciałam, by mnie i Damona łączyło cokolwiek, ale przyjaźni nie potrafiłam mu odmówić.
Patrząc w jego błękitne jak niebo oczy, widziałam jak cierpi w momentach, gdy tak silnie odrzucałam jego uczucie.






Elena:).

piątek, 27 maja 2011

Jeszcze dalszy ciąg...

     Wyszłam z samochodu i ruszyłam w stronę domu.
            Salon Salvatore’ów, w którym właśnie się znalazłam, był olbrzymi. Stare obrazy zdobiły wszystkie ściany. W jednej z nich wmontowany był kominek, w którym miło trzaskał ogień. Ściany miały kolor ciemnego cappuccino, a nastrojowe światło sprawiało, że dom przypominał barokowy pałac. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. – Gdybym była księżniczką… - szepnęłam do siebie.
- Ale ty jesteś księżniczką – usłyszałam głos, który bardzo mnie przestraszył. Przecież dom stał pusty. A jednak... – Jesteś moją księżniczką ciemności, nie pamiętasz?
Odwróciłam się i w delikatnym świetle świec dostrzegłam Damona. Po raz kolejny na jego widok zaparło mi dech w piersiach. Opuściłam głowę, by nie widział moich rumieńców. Starałam się na niego nie patrzeć.
- Damonie – wyszeptałam. – Ile razy mam ci powtarzać: jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Mów, co chcesz. Ja wiem swoje – powiedział, po czym w wampirzym tempie podbiegł do mnie i wziął mnie za ręce. – Jesteśmy sobie przeznaczeni. Ja to wiem, a ty się dowiesz – uniósł dłonią moja twarz w taki sposób, że patrzyłam prosto w jego błękitne oczy. Zalała mnie fala gorąca. Ku mojemu zdziwieniu było to bardzo przyjemne uczucie. Najdziwniejsze było to, że wcale nie zamierzałam oderwać od niego wzroku. Nie miałam na tyle silnej woli. Przybliżył się do mnie… Wyrwałam się zwinnie i odwróciłam tyłem. Idąc w stronę stolika, gdzie leżały klucze, czułam na sobie jego spojrzenie.
   Wzięłam klucze ze stołu. W jednej chwili wypadły mi one z rąk. Chciałam zgiąć się, by je podnieść, ale ktoś mnie ubiegł. Damon.
Znów patrzył na mnie i machał kluczykami w powietrzu.
- Jeżeli chcesz je dostać, to sobie weź – powiedział po czym zaczął nimi wymachiwać wysoko w górze. Był ode mnie wyższy, więc nie udało mi się dosięgnąć. Wyskoczyłam najwyżej jak mogłam, złapałam klucze, ale… Poczułam jak lecę na ziemię, zasłoniłam twarz dłońmi… Dziwne. Powinno boleć, ale… wcale nie upadłam.
Damon trzymał mnie w objęciach o wiele bliżej siebie niż by wypadało. Popatrzyłam znów w jego oczy… Były takie piękne. On również na mnie patrzył , z całą swoją nonszalancją….